Między słowami

Powiem Wam coś w sekrecie. W takim sekrecie, że każdy go pozna. Spotkała mnie dzisiaj niecodzienna sytuacja, której przeżyć nie mogę.

Wracam do domu, padam na twarz, po całym dniu pracy, po basenie i ogólnie lekko mówiąc wypluta. No ale czy byłabym sobą, gdybym nie wdała się w rozmowę ze znajomymi? No pewnie, że nie. Rozmowa luźno się toczyła, zmieniała tory. Ode mnie wyszła historia koleżanki – dziewczyna z sąsiedztwa, która trafiła na kolejnego niezdecydowanego dupka zadufanego w sobie. Przynajmniej tak to wyglądało z mojej perspektywy. Ciągnę więc dalej, że było tak, srak, raz super, raz do dupy i nagle przerywa mi Marta z oczami jak dwa płomyki „Ty, a jak on się nazywa, bo normalnie jak tego słucham, to jakbym już gdzieś słyszała tę historię!”. No co miałam powiedzieć, mówię imię, bo tyle pamiętam, po czym widzę, że już sięga po telefon nie czekając nawet, aż wyszukam jego nazwisko. Patrzy na mnie i w tym samym momencie pada to samo nazwisko. Myślę sobie, no kuźwa, co ja jestem w jakimś filmie takie rzeczy nie zdarzają się na co dzień, nie w realnym świecie, nie może być on aż tak mały. OTÓŻ MOŻE.

Pan, nazwijmy go Piotr, początkowo wspaniały, dojrzały i ułożony, w rzeczywistości wiecznie niezdecydowany, wiecznie zajęty, zmieniający nastroje jak rękawiczki ewidentnie trochę ją trafił. No nie oszukujmy się, parę miesięcy rozmowy i seksu potrafi dziewczynę do siebie przywiązać. Nie, raczej na sto procent się nie zakochała, bo jakoś to wszystko nie tworzyło spójnej całości, te wszystkie opowieści jakoś nie trzymały się kupy, jak i cała „relacja”. Tyle razy ile zapytała mnie co z nią jest nie tak, o co chodzi, nie zliczę na palcach jednej dłoni. I ta wydawałoby się najszybciej przychodząca na myśl odpowiedź, kiedy patrzysz na taką w porządku laskę – „nic, to z nim coś jest nie tak”, nie wydaje się już tak głupia. Teraz wreszcie mogę przekazać jej jasne, klarowne wytłumaczenie, które powinno zadziałać jak szybkie zerwanie plastra – boli chwilę, po czym zaraz o tym nie pamiętasz – otóż koleżka nie widywał się tylko z nią, nie była jedyną, która zaprzątała mu myśli. Oraz zabierała jego jakże cenny czas.

Do tej pory siedzę i zamiast tłumaczyć fascynujące dzieło o płytkach podłogowych i kotwieniu odbojów piszę ten tekst w totalnym osłupieniu. Aż mną telepie. Jakkolwiek to feministycznie brzmi, pierwszy raz od dawna automatycznie odezwało się we mnie poczucie damskiej solidarności mimo, że dziewczyny przecież nie znam.

Krąży mi po głowie, że każdy z nas myśli sobie „mnie to nie dotyczy”, co sprawia, że jesteśmy w takim błędzie. Bo nigdy nie można ignorować tego, do czego dzisiaj zdolny jest drugi człowiek. Czy wszyscy są pazernymi bydlakami, którzy myślą, że zawojują świat robiąc innym krzywdę? Tego nie powiem. Ale jak ufać ludziom, kiedy słyszę coś takiego? Po co tracić czas? Skąd mamy wiedzieć, że go marnujemy? Kiedy nie wiadomo kto się kryje pod grzecznymi krawatami i starannie wyprasowanymi koszulami. Słuchając tego po prostu odechciewa się jakichkolwiek relacji. Relacji pełnych bujdy. Rzyga się ludźmi.

MK

Królowa rozmów

O kim mowa? A może raczej o czym – o plotce tu mowa. Plotka jest definiowana w słownikach językowych jako niesprawdzona lub kłamliwa pogłoska, powodująca utratę dobrego wizerunku osoby, której dotyczy, a plotkowanie jako robienie, rozpowszechnianie plotek. Kto się tym zajmuje najlepiej? Już mówię:

a) osoba płytka,
b) osoba niepotrafiąca skupić się na własnych życiu,
c) osoba znudzona swoim życiem,
d) osoba mściwa niewiedząca co innego zrobić ze swoją złością.

A więc wykorzystuje najbardziej prymitywną “taktykę”. Przejdźmy do niesamowicie ciekawej historii (z tym, że niekoniecznie).

Pewnego jesiennego wieczoru moja dobra znajoma dostaje smsa. Że bardzo brzydkie rzeczy o niej słyszał, że musiał jej to powiedzieć, żeby uważała z kim się zadaje. Popatrzyłyśmy się na siebie lekko skonsternowane, no ale ciekawość wygrała. Jakie brzydkie rzeczy? Otóż, że proponowała w mieście komuś seks. Żenada! – wspólna reakcja. Dlaczego żenada? Może nie byłoby w tym nic dziwnego, że dziewczyna proponuje facetowi seks, chociaż dla mnie i tak jest, jednak ta dziewczyna, to dziewczyna z zasadami. I nie z takimi, że trzymają się tylko gęby, a jak przychodzi co do czego to “raz można je złamać”. Po prostu zasady zasadami, ale ona inaczej nie potrafi. Taka jest, no i co. Dlaczego jeszcze większa żenada? Ponieważ w miejscu rzekomego zdarzenia w życiu nogi nie postawiła. Jeśli więc chcesz zrobić robotę, to postaraj się może, żeby chociaż w tym przypadku coś miało sens. Czy próbuję ją tutaj bronić? Tak, bo nie zasługuje na złą reputację. Szuka szczęścia jak każdy, ale nie w łóżku przypadkowego faceta. Swoje w końcu znalazła.

Przejęła się tym bardzo, bo taka jest, nie szasta językiem, że ma w dupie co ludzie o niej mówią, bo tak nie jest. Przejmuje się zawsze, zawsze się przejmowała. Ale to ten typ “co nie zabije, to wzmocni”. Nie da się tak, żeby każdy każdego lubił, więc zapewne i ona kiedyś przypadkiem narobiła sobie “wrogów”. Święta nie była, ale cholera, kto jest? Nie będzie się wybielać. Plotka była, jest i będzie, bo wbrew pozorom i rzekomym wzrostem poziomu edukacji, społeczeństwo nie mądrzeje.

Więc jeśli chcesz, wirtualny (lub już nie tak wirtualny) odpadzie, komuś zrobić na złość, to zrobisz. Ale wiedz, że grzebiesz się tym w jeszcze większym gównie. Zajmij się własnym życiem, może dzięki temu zrobisz z nim coś fajnego. Zdaję sobie sprawę, że w końcu to przeczytasz – więc wiedz również – tak, piszę o sobie.

MK

Migawki cz.2

Część pierwszą można znaleźć tu: https://monikakaflowska.wordpress.com/2015/02/20/migawki/

Stanął i stoi. Nawet się nie obróciła, dalej wpatrując się w okno i trzymając w rękach pomarańczową teczkę, mocno przyciśniętą do piersi. Nie wyglądała na zbyt pewną siebie. Przynajmniej tak mu podpowiadał jej tak zwany język ciała. Taki był bystrzacha. Nic bardziej mylnego, jak się później okazało. Odwracając się spojrzała na niego najbardziej obojętnym wzrokiem jakim tylko dysponowała. Wydawałoby się. Nie zimnym, nie wrogim, obojętnym. Usiadła po prawej stronie przedstawicieli wysłanych do walki, a jego dłonie już przed paroma minutami zdawały się lekko trząść. Bez przesady, pomyślał, ile ja mam lat. Złapał za materiały i przeszedł do sedna. Zajął miejsce po środku, wyjątkowo. Zwinnie przeprowadzona prezentacja, domknięta sprawa z widoczną przewagą lodowca. No i sukces, uroczo. Całkiem z siebie zadowolony zaczął się zastanawiać jak i CZY zagadać. Zwykle nie było z tym problemu, ale tego dnia był problem. Zbierając materiały dostrzegł jednak kątem oka to samo obojętne spojrzenie. Nie zawiedzione, jak drugiej paniusi, nie rozgniewane jak dwójki elegancików, nadal po prostu obojętne. Zrezygnował, może i faktycznie zainteresowała go w galerii, ale wrażenie pozostało wrażeniem. Wrażenie, że przyciągała go, przez tę szybę. Minęło. Podziękował, uścisnął każdą z dłoni i wyszedł. Zignorował fakt, że przy tym jednym uścisku wyraz jej twarzy nieco uległ zmianie.

Resztę dnia spędził na sprawozdaniach i fejsbuku. Tak, siedząc w pracy siedzisz również na fejsie. Wszędzie siedzisz na fejsie. O, co warte wspomnienia, to pochwała od Doroty. Tak, to jest to co należałoby zapamiętać. Wracając do mieszkania w głowie miał jedynie myśl co mógłby zjeść na obiad. No, obiado – kolację. Okej, kolację. W lodówce tylko przeciąg. Wstąpił więc do tego hipsterskiego supermarketu na rogu, bo najbliżej do domu, krótsza droga z siatami. Stojąc w kolejce poczytał etykiety, zjadł pół jakiejś ponoć-super-zdrowej bagietki po czym zaczął pakować zakupy. Przy samym wyjściu, nawiasem mówiąc bardzo gustownym, drewnianym wyjściu, usłyszał jedno zdanie, które sprawiło, że się zatrzymał. „Kurczę, zgubiłam portfel!”. Bardziej niż merytoryka zainteresował go sam głos. Już go dziś słyszał. Odwrócił się i dopasował go do właściciela, a raczej blond właścicielki. A, podszedł. „Może mogę pomóc?” zapytał. Podziękowała, odmówiła. Oczywiście, że odmówiła – duma, emancypacja, bla bla. Przeprosiła kasjera i poprosiła o anulowanie paragonu. Doznał chyba jakiegoś spięcia w mózgu, ale wykorzystując okazję – „Skoro nie masz teraz co jeść, a ja – unosząc siatki w górę – no cóż, ja mam, to może chociaż miałabyś ochotę na niewyszukaną kolację?”. Oho, lekka zmiana wyrazu twarzy, ciężko było go jednak rozgryźć. Kurde, zazwyczaj nie miał z tym problemu, z intencjami – przeważnie był dobry w czytaniu ludzi. Tutaj miał spory. Czy to czyniło ją wyjątkową? Nie był pewien, może po prostu wyjątkowo obojętną. Tak czy inaczej poranne zafascynowanie wygrało. „Dosyć mam na dziś, chociaż coś zjem.” Zdziwiło go to czy nie – „Mieszkam zaraz za rogiem” – rzucił.

CDN

Widzisz i nie grzmisz

Może teraz tak delikatnie o niczym. Sama nie wiem jak to nazwać. Opowiem krótką anegdotę, która miejsca mieć nie powinna. Takie typowe pierdolamento.

Działo się to około miesiąca wstecz. Jadę do pracy, godziny szczytu, stoję więc pośród niemałego autobusowego tłumu. Jako, że jadę dość daleko w połowie drogi tłok zaczyna się przerzedzać. Siadam na wolnym miejscu, zakładam słuchawki i włączam muzykę. Zazwyczaj lubię patrzeć przez szybę i obserwować co dzieje się na zewnątrz. Tak też było w tym wypadku. Po chwili jednak czuję na sobie wzrok, odrywam się więc na sekundę od obserwacji i łapię spojrzenie całkiem przystojnego chłopaka. Okej, mężczyzny. Szybka ocena – zadbany nieprzesadnie, ubrany niewymuszenie, spojrzenie nader intrygujące. Odruchowo uciekam wzrokiem, a podnosząc go z powrotem napotykam na miły uśmiech. Trochę przyrumieniona odwzajemniam go i tak przez dłuższą chwilę jedziemy umilając sobie podróż. Nic zobowiązującego, po prostu jest to czasem coś… innego. Sympatyczny gest w morzu wszechobecnej obojętności.

Chwilę przerywa dzwonek. Telefon. Odbieram i gadając o dupie Maryny widzę, że On nadal się szczerzy. Za sekundę zerka w telefon i zaczyna coś tam skrobać.

Zaczęłam właśnie omawiać bardzo ważną kwestię, mianowicie o której umówić sie przed kinem. I mimo, że bardzo nie chciałam tego zobaczyć, to nie umknęło mojej uwadze, że trzyma on palca w ustach, obgryzając jedną skórkę po drugiej, po czym bez żadnych ceregieli gryzie ją i połyka. I zabiera się za kolejnego palca, żeby tym razem rozprawić się z paznokciem. Nosz kurwa. Co innego mogę na to powiedzieć. Nie ocenia się po okładce.

Fashion Week Polska

Najlepszy ciuch, fryzjerzy z zajętym grafikiem do późnego wieczora. Makijaż też strzelę lekko wieczorowy, a co. Zaczął się faszyn łik Polska, a raczej w tym wypadku faszyn łikend. Ruszam na grobing. Czy mówię o sobie? Nie tym razem (a może jak w większości wypadków). Nie będę się tu chełpić, bo jedyne co trzeba wiedzieć to tyle, że nie spędzam tego dnia w ten sposób. Skupmy się na (nie tak bardzo) fikcyjnym tobie.

Nie no, bądźmy szczerzy, fajnie się wystroić w Sylwestra, w Wigilię, na imprezę pracowniczą, każdą inną okazję, ale żeby zapalić znicz? No przecież, bo tłumy ludzi przewalą się przez cmentarz, bo raz na rok, tak jak kupujsz prezent na urodziny, tak wypadałoby już w ten dzień ruszyć tyłek, kupić świeczkę, kwiata i położyć na tym grobie. Toć tyle znajomych z okolicy się spotka, niech widzą, że wszystko zajebiście gra! Chociaż każdy mądry wie, że wystroiłeś się tak tylko z tego powodu. Nie żeby pięknie się prezentować przy rodzinnym grobie. Nie, oni już nie przejmują się tym, co włożysz na „spotkanie” z nimi. O ile kiedykolwiek się przejmowali. Ale te alejki tetniące życiem, widownia przy wybiegu niech widzi, że cię stać.

I nie jest tutaj mowa a zamianie wiatrówki czy puchówki na płaszcz, a adasiów na szpilki lub półbuty. No to normalka, jest święto. Mowa jest o złocie, cekinach, lateksowych spódniczkach i trzynastolatkach z pomalowanymi rzęsami i ustami (serio, widziałam dzisiaj dwa takie przypadki, gdzie my żyjemy). Trochę poszanowania, czego powinno nauczyć nas to święto, to właśnie poszanowania tradycji i naszych, świętej pamięci, bliskich.

Nie należę do jakiś super-religijnych osób, wierzę w Boga, nie w kościół i możecie to oceniać jak chcecie. Szacunek jednak trzeba mieć, jak nie do innych to do siebie. Nowa opalenizna i pasek z gigantycznym napisem DOLCZE nie doda ci ani szyku ani elegancji, ani tak naprawdę czegokolwiek. Chyba, że kiczu.

Więcej przejmuj się tym co robisz i jak wyglądasz na co dzień, mniej będzie strojenia głupiej głowy od święta. Święta, które nie służy zabawie i okazywaniu pseudo bogactwa.

MK

Tylko głupiec się nie boi

Tylko głupiec się nie boi. Każdy to słyszał, każdy zna. Coraz częściej poznając nowych ludzi lub spotykając znajomych w mieście nie dowiaduję się co u nich słychać, klasyczny smalltalk przeradza się w jęczenie na temat „to jest złe, to niedobre” i oczywiście „boję się, że”. Naturalnie pomijając już „a tamten z tamtą”. No dobrze, z dwojga złego już chyba wolę jęczenie,może chociaż wyciągnę z tego jakiś wniosek. Może.

Zazwyczaj powiedziałbyś, że standardowy lęk młodego człowieka kryje się pod hasłem „przyszłość”. I tak, jest to w dużej mierze racja. Zresztą – kto w Polsce nie martwi się o przyszłość? Chyba tylko politycy i to też nie we wszystkich przypadkach.

Co po studiach, jaka praca – i czy w ogóle jakakolwiek, gdzie mieszkanie, a może dom, czy kredyt czy wyjazd za granicę – no typowo gospodarcze, materialne sprawy.

Mnie zaś od dłuższego czasu nachodzą głębsze refleksje dotyczące przyszłości, jednak troszkę w innym kontekście. Patrząc ze swojej perspektywy, jak i z boku. Ludzie oprócz materialnych, przyziemnych spraw szukają w życiu szczęścia, zrozumienia, troski, miłości. To ja się pytam, dlaczego, kuźwa, na siłę stwarzają sobie problemy?! Po co wszystko komplikują, utrudniają i tłumaczą swoje zachowanie krótkim stwierdzeniem – „nie wiem”. To mnie najbardziej męczy. Dziecko w podstawówce może nie wiedzieć ile jest sześć razy dziewięć, ale nie dorosły człowiek, przed którym staną na pewno większe decyzje niż kupienie pomidora malinowego cz zwykłego. Nie twierdzę naturalnie, że trzeba być bucem, który pozjadał wszelkie rozumy, nie. W pewnym wieku trzeba już po prostu stanąć przed decyzją i umieć powiedzieć tak lub nie. Zawierać kompromisy. Wybaczać.

Każdy z nas popełnia błędy, nawet codziennie. Małe, bo małe, zazwyczaj nieistotne, ale jakiś ułamek z nich czegoś nas nauczy – okej, tych mądrzejszych nauczy, tych mniej mądrych nie obejdzie. Ale liczę, że każdy z Was jest tym mądrzejszym. Najważniejsze jest to co potem – ponieważ zazwyczaj te błędy dotyczą drugiej osoby. Mamy, taty, przyjaciela, współpracownika, chłopaka, męża.

Poznałam kiedyś dziewczynę, kilka lat starszą ode mnie, więc wtedy miała może 25 lat. Polubiłam ją od razu, bo nawet gdy miała problem, była przygnębiona, potrafiła opowiadać o tym w sposób, jaki rzadko się spotyka – z humorem. Potrafiła znaleźć rozwiązanie na niemal wszystko. Ale właśnie w którymś momencie to „niemal” przeważyło. Natrafiła kosa na kamień, spotkało ją coś, z czym nie umiała sobie poradzić. Coś, do czego potrzeba dwóch osób, żeby funkcjonowało poprawnie. Ba, nie tylko poprawnie, ale zajebiście. Zjebała, tak mówiła i tak też to odebrałam. Zjebała. Ale nie poddała się i walczyła. Ale druga strona nie wiedziała. Druga strona, męska strona zaznaczam, nie wiedziała nic, zagłębiała się w to, co zjebała i nie pozwalała już na nic, pomimo prób, starań i gorzkich żali. Człowiek nie potrafił ani wybaczyć ani zapomnieć. Dziewczyna z kolei dalej się starała, bo taka już była, nie odpuszczała. Patrzyła w przyszłość i widziała ją tylko w jeden możliwy sposób, więc odpuścić nie mogła. Zapewne większość z Was wie o czym mówię. Bała się, bardzo. Ale z dumą i uśmiechem zakładała ładny ciuch i szła dalej przez życie.

Nie mam z nią teraz większego kontaktu, ale dopiero po jakimś czasie zorientowałam się, że zakładała maskę, żeby nie tłumaczyć ludziom jak bardzo do dupy wygląda jej życie. Jak bardzo niepewna się stała, jak mało wie. Ale nigdy nie odpowie już nikomu „nie wiem”.

Historia pewnego mężczyzny – cz. 3

Ludzie się zmieniają. Czasem na lepsze, często na gorsze. Wynika to z różnych przyczyn – dzięki wieloletniemu doświadczeniu lub pod wpływem jednego wydarzenia. Bardzo ważnego, powiedziałabym nawet patetycznie – przełomowego.

To jeszcze nie był ten czas dla Jacka. Nie teraz, nie w tej chwili. Grunt niestety lekko zatrząsł się pod nogami. Umowa była taka, że zamieszka z Natalią, a wszystko będzie po staremu. Ona ma swoich przyjaciół, on swoich, są też wspólni. Każdy ma swoje życie i to ich wspólne. Tylko nikt nie wspomniał, że to wspólne zaczyna być bardziej poważne, kiedy decydujesz się na dzielenie pokoju, łazienki, kuchni 24/7. Natalia wydawała się uciekać coraz częściej od problemów, od codzienności. Jego pochłonęły pasje i i studia. To był moment, w którym fundamenty zaczęły lekko pękać. Już nie było tak pięknie, kolorowo. Było dobrze – od czasu do czasu. Chyba każdy może przytoczyć przykład znanej mu pary, która była idealna, do czasu. Gdzie z boku wszystko wyglądało bajecznie, a jedynym problemem była sprzeczka o ulubionego drinka. Tak, z boku. Były dni, kiedy bywało lepiej, Jacek się starał, Natalia, hm – Natalia, można powiedzieć, że również. Przynajmniej tak zdawało się jej, a on okłamywał się dzień po dniu. Będzie dobrze.

Otóż nie było. Bezsilność to najgorszy stan w jakim można się znaleźć. Nie płacze się ze złości, nie płacze się ze smutku, płacze się z bezsilności. Niemożność zrobienia już czegokolwiek, naprawienia czegoś, co już nie potrafi samo funkcjonować – jak pacjent podłączony do respiratora – może doprowadzić cię do stanu jakiego jeszcze nie znałeś. Powiedzieli sobie do widzenia po 4 latach, spakowali rzeczy i ruszyli w swoje strony. Przynajmniej tak im się wydawało.

Natalia nie traciła czasu, Jacek zaczął się umawiać po jakimś czasie. Ale było okej. Jak to mówią? Chujowo, ale stabilnie. Nic na stałe, nic na dłużej, delikatnie mówiąc nijako. Dni płynęły, czasem produktywnie, czasem bardzo leniwie, ale jakoś leciały. Żadne z nich nie chciało się zagłębiać w to, jak bardzo bolało. Jak już się raz rozdrapie, to będzie piekło, swędziało i zostanie paskudna blizna. A blizny to już zazwyczaj zostają na zawsze. No ale ten bystrzacha w końcu podrapał. I niestety razem z tym posypało się dalej wszystko co mogło. Na propozycje wspólnego wyjścia z chłopakami zawsze miał jakąś wymówkę. Ciągła negacja, zaprzeczenie, a mówią, że faceci lepiej sobie dają radę po rozstaniu. No w tym wypadku każdy mógł stwierdzić, że to gówno prawda. Średnia leciała w dół z każdym semestrem. Pomocy nie chciał nawet od ojca, chociaż dobrze wiedział, że ten by zrobił wszystko, żeby jego syn był szczęśliwy.

Skończył (jakoś!) studia, obronił się i leżał dalej plackiem, w głowie obijał mu się o ścianki orzeszek, zupełna pustka, żadnego planu na życie. Pytam – serio? Jak można tak zmarnować tyle czasu, przez MIŁOŚĆ? Nie tylko tym człowiek żyje, tyle ludzi, tyle singli i wszystko jakoś hula. No cóż, sama się przekonałam, że można. Bycie singlem jest  całkiem okej, ale nie w wypadku, kiedy ma się za sobą już to, na co czeka cały pieprzony świat.

Po jakimś czasie (dłuższym niż krótszym) wstał z łóżka, wyprostował się, wziął głęboki oddech – prawdziwy oddech, nie tylko płytkie wciąganie i wypuszczanie powietrza. Wziął się do kupy, ogarnął burdel w mieszkaniu, założył krawat i ruszył na podbój przefantastycznego polskiego rynku pracy. I tak został nikim innym, jak kolejnym korpochomiczkiem w korpokołowrotku. Podjął jeszcze jedną decyzję, głupią czy nie – ale dojrzałą i wywodzącą się z pokory – zadzwonił do Natalii i powiedział przepraszam.

I znowu – albo chodzi o miłość albo o pieniądze. Nic innego nie liczy się tak bardzo.

Koniec historii pewnego mężczyzny, ale kto czytał inne wpisy, wie, że znajdzie to gdzieś tu swoją kontynuację. Dzięki za cierpliwość!

Migawki

Pierwszy raz zobaczył ją w galerii. Ale nie handlowej, o dziwo. Przechodził w drodze do pracy koło galerii sztuki i parszywy poniedziałek z wizją kolejnych pieprzonych pięciu dni za biurkiem w korpo, gdzie na zawsze pozostajesz anonimowy, wydał się całkiem przyzwoity. Lepiej, wydał mu się miły. Poniedziałek, ha. Jej blond kucyk wystawał ponad tłum dziadków i wycieczek dzieciaków, a duża pomarańczowa teczka wyróżniała się wśród wysypu ciemnych zimowych płaszczy i kurtek. Podczas gdy wszyscy przechodzili obok jakiś dziwnych glinianych figurek od czasu do czasu zawieszając oko na wyeksponowanych genitaliach owych tworów, Ona spoglądając raz w górę, raz w bok śledziła wzrokiem instalację oświetlenia i robiła notatki na jakimś skrawku papieru. Ciekawe. Przechodził tamtędy codziennie wlekąc się z tramwaju do oszklonej fortecy królowej śniegu, wielkiej damy Doroty, ale pierwszy raz zwrócił uwagę na coś innego niż opadające powieki, wewnętrzna niechęć i obrzydzenie do siebie, że robi coś, czego – jak sobie kiedyś obiecał – nigdy robić nie będzie. Jak w większości przypadków życie zweryfikowało plany i stał się jednym z małych trybików wielkiej konstrukcji, która jak podejrzewał nie napędzała niczego innego, jak ego i kieszeni zarządu.

Mądre spojrzenie, interesujące rysy twarzy no i te blond włosy. Nie chciał się gapić, no ale cóż zrobić, gapił się. W końcu to galeria sztuki, można sterczeć przed nią i podziwiać. Przez chwilę oczywiście, bo już w głowie poganiała go Ice Queen. To znak, że coś jest nie tak, jeśli zakrada się już nie tylko do boksu, żeby przymrozić spojrzeniem i kpiącą uwagą, ale i do mózgu. Próbował jakoś złapać Ją wzrokiem, ale była zbyt pochłonięta rysunkiem czegoś w rodzaju linki otaczającej główny żyrandol.

Zwrócił się więc w stronę szklanej wieży i nieco bardziej żwawym krokiem ruszył na wyścig korposzczurów. Miał to w dupie, szczerze. Nie przejmował się tym całym tętniącym życiem bajzlem, bo miał z tyłu głowy, że to tylko tymczasowe. Kwestią czasu było tylko zatwierdzenie biznesplanu, dotacji i środków unijnych, a wtedy wszyscy będą mogli pocałować go w dupę, bo na tym to on się dorobi. To było pewne jak plusowa temperatura w lipcu, ale trzeba było czekać. Ledwo znosił to czekanie za biurkiem, męczyło go stukanie w klawiaturę, rozmowy z kontrahentami, domykanie umów. To nie było dla niego, mimo, że dla wielu mogło wydawać się interesujące. No i jeszcze ta pipa musi się zjawić i popsuć cały nastrój samą swoją obecnością. „Dzisiaj wystawiam cię na pierwszy ogień z tą firmą od ubezpieczeń” – burknęła krótko, zlustrowała wszystko co mam na biurku pogardliwym wzrokiem i odeszła. Kolejna fascynująca umowa z jakąś podrzędną firmą, nad którą dodatkowo wisi pozew o niewypłacanie odszkodowań za porażenia prądem. Wyśmienicie. „Szóstka!” – rzuciła przy drzwiach holu na odchodne. Sala konferencyjna numer sześć. Oczywiście, najbardziej w rogu, najbliżej jej gabinetu. Poszperał chwilę w archiwum, pogrzebał w internecie i ruszył do narożnika. Pewnym krokiem wszedł, rzucając na stół dokumenty i przyglądając się kątem oka drugiej stronie. Dwójka wyglądających względnie poważnie mężczyzn, korpobiurwa w czerwonej szmince. I jeszcze jeden zawodnik. Spoglądający przez ogromną szybę na miasto. Po raz drugi, blond kucyk.

Historia pewnego mężczyzny – cz.2

„No wiem, na głowę, mam to po tobie.” Typowa odpowiedź, kiedy nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji. Nie, to nie był żart. Diagnoza była jednoznaczna, rak płuc. Nie, nie palił. Nabawił się tego cholerstwa przez pieprzone BIERNE palenie. Wszystko mogło się sypać, po kolei, jednak gdy coś dotyczyło jego ojca, Jacek stawał się bezsilny. Wiedział, że cała jego opoka właśnie drży, że traci grunt pod nogami. Potrzebował tygodnia, żeby się otrząsnąć i zamiast robić z siebie ofiarę, powinien być dla taty, tak jak on był dla niego, zawsze.

Co tydzień, czasem dwa, zawoził go na chemioterapię, siedział w białej, pustej poczekalni, bo jakaś narwana pielęgniara nie pozwalała mu zostać w sali. Brzmi to strasznie depresyjnie, wiem, ale nie było tak szaro – Jacek przychodził do mnie i opowiadał, jak bardzo zbliżył się do taty, a to, że trochę martwił się o relacje z dziewczyną, które postawił w tamtym momencie na drugim miejscu, to już swoją drogą. Może i nie powinien, tak jak twierdził, ale według mnie to gówno prawda. Są sprawy ważne i ważniejsze. Dobrze wiedzieliśmy, że gdyby cokolwiek działo się między nim a Natalią (tak właśnie się nazywała owa luba) to rzuciłby się w te pędy jak pieprzony Struś Pędziwiatr i tyle byśmy go widzieli. Kochał ją jak tylko mógł i dał by się za nią zasztyletować, ale wtedy był to czas zarezerwowany dla najbardziej potrzebujących. Mówimy o rodzinie. W pewnym momencie jedynej, jaka mu została. Jezusie, ja człowieka podziwiam, że zdołał to wszystko ze sobą pogodzić – jakoś, bo jakoś, ale dał radę. Tak, w tym Jacek nie miał równych – dawał radę, zawsze. Wiem, problemy pierwszego świata, powiecie – ale chłopak naprawdę ogarniał. Znowu stwarzam wizję superbohatera, ale nie ukrywam, że trochę mnie inspirował!

Przebrnął przez chorobę ojca, przebrnął też śmierć każdego z dziadków, przez cały rząd gówien, które mu się przytrafiły, okej – podniósł się. Nie da się ukryć, że bez uszczerbku to on z tego nie wyszedł. Chociaż nie, może nie nazywajmy tego w sposób aż tak negatywny. Właściwie miało to całkiem pozytywny efekt, uświadomiło go, utwierdziło we własnym światopoglądzie.

Poszedł na studia. W nowy okres w życiu wszedł pewnym krokiem, umiał już solidnie tupnąć nogą. Poukładany chłopak, mówili. Wiedział co złe, a co dobre. Ale dla niego. Obiecał sobie, że teraz bardziej się skupi na sobie i swoich problemach. I tak zrobił. Jedyny kłopot, że zgubił się już na pierwszym zakręcie.

CDN