Powiem Wam coś w sekrecie. W takim sekrecie, że każdy go pozna. Spotkała mnie dzisiaj niecodzienna sytuacja, której przeżyć nie mogę.
Wracam do domu, padam na twarz, po całym dniu pracy, po basenie i ogólnie lekko mówiąc wypluta. No ale czy byłabym sobą, gdybym nie wdała się w rozmowę ze znajomymi? No pewnie, że nie. Rozmowa luźno się toczyła, zmieniała tory. Ode mnie wyszła historia koleżanki – dziewczyna z sąsiedztwa, która trafiła na kolejnego niezdecydowanego dupka zadufanego w sobie. Przynajmniej tak to wyglądało z mojej perspektywy. Ciągnę więc dalej, że było tak, srak, raz super, raz do dupy i nagle przerywa mi Marta z oczami jak dwa płomyki „Ty, a jak on się nazywa, bo normalnie jak tego słucham, to jakbym już gdzieś słyszała tę historię!”. No co miałam powiedzieć, mówię imię, bo tyle pamiętam, po czym widzę, że już sięga po telefon nie czekając nawet, aż wyszukam jego nazwisko. Patrzy na mnie i w tym samym momencie pada to samo nazwisko. Myślę sobie, no kuźwa, co ja jestem w jakimś filmie takie rzeczy nie zdarzają się na co dzień, nie w realnym świecie, nie może być on aż tak mały. OTÓŻ MOŻE.
Pan, nazwijmy go Piotr, początkowo wspaniały, dojrzały i ułożony, w rzeczywistości wiecznie niezdecydowany, wiecznie zajęty, zmieniający nastroje jak rękawiczki ewidentnie trochę ją trafił. No nie oszukujmy się, parę miesięcy rozmowy i seksu potrafi dziewczynę do siebie przywiązać. Nie, raczej na sto procent się nie zakochała, bo jakoś to wszystko nie tworzyło spójnej całości, te wszystkie opowieści jakoś nie trzymały się kupy, jak i cała „relacja”. Tyle razy ile zapytała mnie co z nią jest nie tak, o co chodzi, nie zliczę na palcach jednej dłoni. I ta wydawałoby się najszybciej przychodząca na myśl odpowiedź, kiedy patrzysz na taką w porządku laskę – „nic, to z nim coś jest nie tak”, nie wydaje się już tak głupia. Teraz wreszcie mogę przekazać jej jasne, klarowne wytłumaczenie, które powinno zadziałać jak szybkie zerwanie plastra – boli chwilę, po czym zaraz o tym nie pamiętasz – otóż koleżka nie widywał się tylko z nią, nie była jedyną, która zaprzątała mu myśli. Oraz zabierała jego jakże cenny czas.
Do tej pory siedzę i zamiast tłumaczyć fascynujące dzieło o płytkach podłogowych i kotwieniu odbojów piszę ten tekst w totalnym osłupieniu. Aż mną telepie. Jakkolwiek to feministycznie brzmi, pierwszy raz od dawna automatycznie odezwało się we mnie poczucie damskiej solidarności mimo, że dziewczyny przecież nie znam.
Krąży mi po głowie, że każdy z nas myśli sobie „mnie to nie dotyczy”, co sprawia, że jesteśmy w takim błędzie. Bo nigdy nie można ignorować tego, do czego dzisiaj zdolny jest drugi człowiek. Czy wszyscy są pazernymi bydlakami, którzy myślą, że zawojują świat robiąc innym krzywdę? Tego nie powiem. Ale jak ufać ludziom, kiedy słyszę coś takiego? Po co tracić czas? Skąd mamy wiedzieć, że go marnujemy? Kiedy nie wiadomo kto się kryje pod grzecznymi krawatami i starannie wyprasowanymi koszulami. Słuchając tego po prostu odechciewa się jakichkolwiek relacji. Relacji pełnych bujdy. Rzyga się ludźmi.
MK